
ma status
organizacji pożytku publicznego (OPP).
Pomóż nam ratować i wspierać
małe wiejskie szkoły -
przekaż FIO 1,5 procenta podatku.
Nasze konto:
93 1020 1026 0000 1502 0382 2558
Nie damy się zabić dechami Polityka, 22 marca 2003. Autorzy: Agnieszka Borek, Tomasz Kochan Reforma oświaty, wprowadzona przez poprzedni rząd, pociągnęła za sobą likwidację wielu małych wiejskich szkół. Najpierw podniosło to falę protestów. Teraz kontrrewolucja przybrała pozytywny obrót: rozwija społeczny ruch Małych Szkół, który przerabia chłopa na obywatela.
![]() Mieszkańcy niewielkiej Szafarni w województwie kujawsko-pomorskim, opodal Golubia-Dobrzynia, od 10 miesięcy walczą o prawo do prowadzenia szkoły niepublicznej w miejsce tej zlikwidowanej we wrześniu 2002 r. przez gminę. Wójt gminy Radomin odmawia rejestracji i użyczenia budynku po zlikwidowanej placówce samorządowej. Najpierw chciał go sprzedać, obecnie zamierza utworzyć w nim hotel i restaurację. Dzieci uczą się więc w szkole, która formalnie nie istnieje. Nauczyciele pracują za darmo, a rodzice pilnują dzień i noc budynku. – To nie jest walka tylko o to, by dzieci nie musiały dojeżdżać do szkoły. To jest walka o to, by nie dopuścić do degradacji wsi – mówi Alina Kozińska, prezes powstałej w 1999 r. Federacji Inicjatyw Oświatowych. – Ci ludzie mają prawo założyć szkołę, a wójt je łamie, odmawiając rejestracji. Do tej pory szkoły, zakładane i prowadzone z inicjatywy rodziców, kojarzyły się raczej z wielkimi miastami i z poszukiwaniem zdrowej alternatywy dla marnej państwowej oświaty. Dziś coraz częściej powstają w małych wiejskich społecznościach, zakładających w tym celu stowarzyszenia. W Polsce pracuje już 220 Małych Szkół i działa około 250 stowarzyszeń. Z szacunków Federacji Inicjatyw Oświatowych wynika, że likwidacją zagrożonych jest ok. 5 tys. szkół, liczących mniej niż 100 uczniów. – Dla tych wsi są to rewolucyjne decyzje – ocenia Alina Kozińska. – W tym programie ważne jest nie tylko to, że powstają Małe Szkoły, ale że wieś przejmuje odpowiedzialność za ich prowadzenie. Jak wynika z badań prowadzonych w Małych Szkołach przez prof. Renatę Siemieńską z Zakładu Socjologii Oświaty i Wychowania Instytutu Socjologii UW – zakładaniu co trzeciej z nich towarzyszył konflikt z władzami gminy, 16 proc. szkół nie otrzymywało przez pierwsze cztery miesiące dotacji oświatowej. Nie ma danych, ile inicjatyw upadło z tego powodu. Tam, gdzie się powiodły, przełamywanie oporów okazało się być trudną do przecenienia lekcją demokracji.
Gorawino: wbrew gminieRatowanie szkoły w Gorawinie (woj. zachodniopomorskie) zaczęło się od referendum. Chodziło o odwołanie rady gminy Rymań, która chciała zamknąć szkołę publiczną. Referendum nie powiodło się – frekwencja poniżej 20 proc. Ktoś puścił plotkę, że kto pójdzie głosować, nie dostanie pieniędzy z opieki społecznej. A w Gorawinie po upadku PGR niewielu ma stałą pracę. – Taka jest świadomość na wsi. Ludziom się wydaje, że tych pieniędzy nie daje państwo, tylko wójt – mówi Beata Bereda, dziś dyrektor Małej Szkoły, członek rady rodziców, wtedy nauczycielka w szkole w Kołobrzegu. – Trzeba im tłumaczyć, że mają prawa obywatelskie, a urzędnik nie jest od tego, żeby decydować, czy mogą z nich korzystać, czy nie. Po referendum gmina zamknęła szkołę. Ale grupa mieszkańców założyła stowarzyszenie i zaczęła walczyć o utworzenie szkoły. – Nie tylko gmina, ale i kuratorium było przeciwko nam – wspomina Bereda. – Oni mnie tam przekonywali, że ten protest jest nie na miejscu. A przecież kuratorium powinno nam pomagać, nie przeszkadzać. W szkole jest 43 uczniów: od zerówki do trzeciej klasy. Mają do dyspozycji najlepiej wyposażoną w gminie pracownię komputerową. Stowarzyszenie wystarało się o komputery od Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa i Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa w zamian za zorganizowanie kursów doszkalających dla mieszkańców wsi. Bardziej zaradni przekwalifikowali się i znaleźli pracę w pobliskim Kołobrzegu. Ale ci, co tylko krowy doić umieją, wegetują. I tym stowarzyszenie chciałoby pomóc. – Urząd pracy działa za wolno. A my jesteśmy na miejscu i znamy problemy ludzi – mówi Bereda. – Jako stowarzyszenie jesteśmy w stanie pozyskać pieniądze i np. zrobić kurs sanepidowski dla piętnastu kobiet. One później łatwiej dostaną pracę. Po trzech latach szkoła została wreszcie doceniona. W ubiegłym roku zarząd gminy przyznał Beacie Beredzie nagrodę za działania oświatowe. Wręczając ją wójt przyznał, że wraz z powstaniem Małej Szkoły wartość gminy wzrosła.
Gogolewo: na kredytGogolewo i Dalewo (woj. zachodniopomorskie) dzieli rzeka, łączą szkoła, kościół i świetlica. Kilka lat temu obie wsie łączyła też Spółdzielnia Kółek Rolniczych. Dziś łączy je stowarzyszenie Małej Szkoły. Mieszkańcy dowiedzieli się o zamiarze likwidacji szkoły publicznej nagle. 27 lutego 2001 r. do domów zostały rozwiezione listy z gminy. Chodziło o to, by wsie dowiedziały się jak najpóźniej, ale – jak nakazywało prawo – jeszcze przed końcem lutego. Wójt w Marianowie odrzucił wszelkie propozycje mieszkańców, że się opodatkują. Był także przeciwny utworzeniu Małej Szkoły. – Mieszkańcy chcieli wychodzić na ulice – wspomina Elżbieta Rink, inżynier rolnik, członkini stowarzyszenia. – Ale tu trzeba działać zgodnie z prawem, a prawo mówi, że szkołę niepubliczną może założyć każdy. Jeżeli spełni wszystkie warunki, to władze samorządowe nie zrobią łaski, że taką szkołę zarejestrują. Rozpoczęcie roku szkolnego 2001/2002 odbyło się w kościele, bo dopiero później wójt przekazał klucze do budynku. Gmina – zgodnie z prawem – nie musiała przekazywać pieniędzy szkole aż do końca roku kalendarzowego, z czego skwapliwie skorzystała. Ale okoliczne wsie dobrowolnie się opodatkowały. Płacili rodzice i ci, którzy dzieci nie mają. Ile kto może, po 5, po 10 zł. Pomogli też sponsorzy: PZU w Stargardzie, Okręgowa Spółdzielnia Mleczarska, Regionalne Centrum Doradztwa Rozwoju Rolnictwa i Obszarów Wiejskich w Baszkowicach, hurtownia państwa Harasimowiczów. Pieniędzy starczało na bieżącą eksploatację budynku i opłacenie ZUS oraz podatku dochodowego nauczycieli. Na pensje – zabrakło. Stowarzyszenie wystąpiło o kredyt, ale banki odmówiły. Nie pomogło to, że wszyscy członkowie stowarzyszenia wyrazili zgodę, by poręczyć go własnym majątkiem. W tym środowisku mało kto może się wykazać tak zwaną zdolnością kredytową. Po likwidacji SKR niewiele osób ma stałe legalne zatrudnienie. W Stargardzie Szczecińskim – bezrobocie, prawie połowa mężczyzn wyjeżdża do pracy do Niemiec, pozostali dorabiają na czarno. W końcu pożyczkę wzięła na siebie Elżbieta Rink. – Kredyt nie był duży – mówi.– Chodziło o to, by na święta wypłacić nauczycielom chociaż jedną pensję. Otrzymaliśmy też 2 tys. zł pożyczki z Federacji Inicjatyw Oświatowych. Dla nas to było bardzo dużo. Stowarzyszenie od początku istnienia Małej Szkoły prowadzi zerówkę. Finansuje ją z własnych funduszy. Wójt zwodził, obiecywał pieniądze na nowy rok szkolny, by ostatecznie odmówić. Stowarzyszenie dostrzegło szansę na zmianę w wyborach samorządowych. Elżbieta Rink wygrała je w pierwszej turze i została wójtem.
Brzuza: z pomocą burmistrzaSzkoła w Brzuzie (woj. mazowieckie) była zagrożona od 1999 r. Krystyna Gmur, jej ówczesna dyrektor, a dziś szefowa Małej Szkoły, już wtedy szukała oszczędności. Nie była jednak w stanie utrzymać siedmiu pełnych etatów nauczycielskich i trzech etatów dla palaczy. Gmina rozważała połączenie szkoły w Brzuzie ze szkołą w sąsiednich Łosiewicach. Postawiła wsiom warunek: mają ustalić, gdzie szkoła ma być. Na początku 2001 r. do Brzuzy przybył burmistrz Łochowa, autokarem gminnym przyjechali rodzice z Łosiewic. Z Brzuzy przyszli niemal wszyscy mieszkańcy. Nawet starsi ludzie, którzy budowali tę szkołę po wojnie w czynie społecznym. Wsie nie doszły jednak do prozumienia, więc gmina zamknęła obie szkoły. Brzuza postanowiła sięgnąć po ostatnią deskę ratunku: powołać stowarzyszenie mieszkańców i założyć Małą Szkołę. – Baliśmy się, że będzie dużo kosztować, a tu przecież nikogo nie stać, by płacić po 100 czy 200 zł – wspomina Andrzej Koroś, rolnik pracujący w Warszawie jako ochroniarz, prezes stowarzyszenia. – Pani dyrektor znalazła podobną placówkę w Ugoszczy i jeździła tam kilka razy, żeby podpatrzeć, jak to się robi. Okazało się, że daje się utrzymać taką szkołę. Konieczne jest oczywiście zaangażowanie rodziców, ale z tym u nas nigdy nie było problemów. Na początek Mała Szkoła dostała od burmistrza, który przychylnie patrzył na inicjatywę, nowy piec centralnego ogrzewania. Bez tego pieca nie udałoby się jej utrzymać z dotacji oświatowej. Nie udałoby się także bez Krystyny Gmur. Ona rano otwiera szkołę, sprawdza łazienki, toalety. Po lekcjach obchodzi całą szkołę i ją zamyka. Zimą odgarnia ścieżki, bo – jak mówi – nikt nie będzie o szóstej rano rodziców wołał. Większość mieszkańców dojeżdża do pracy do Warszawy 80 km. O godz. 4,50 zabiera ich busik. Ci, którzy zostają, przychodzą sprzątać, przywożą do szkoły kocioł zupy z Łochowa z pomocy społecznej. Do niedawna dzieci nosiły naczynia w tornistrach, bo sanepid nie zgadzał się na mycie i trzymanie ich w szkole. W listopadzie gmina dała 8 tys. zł. Starczyło na panele ścienne, wykładzinę, farby, szafki kuchenne i termosy na zupę. Stowarzyszenie przebudowało dwie sale lekcyjne na stołówkę i kuchnię. Za czasów starej szkoły gmina była mniej szczodra. – Przez trzy lata prosiłam o drabinę z atestem, żeby woźna mogła firanki wieszać. Za 150 zł, a jaki był huk – oburza się Krystyna Gmur. – Teraz burmistrz mówi: to drobiazg i daje pieniądze. No więc wreszcie mamy tę drabinę!
Małe zmienia mentalnośćW Holandii i Irlandii 70 proc. szkół jest prowadzonych przez takie stowarzyszenia. Otrzymują wsparcie z Unii Europejskiej, która znakomicie rozumie ich cywilizacyjną misję. FIO ma nadzieję, że stowarzyszenia będą powstawać także przy szkołach samorządowych i odegrają na polskiej wsi rolę podobną do stowarzyszeń w Irlandii – będą zdolne absorbować środki pomocowe. Sołectwo nie ma osobowości prawnej, nie może więc samodzielnie ubiegać się o środki finansowe. Dzięki stowarzyszeniu społeczność wsi zyskuje osobowość prawną, może także zarejestrować działalność gospodarczą. Ponadto szkoły są szansą na odrodzenie się na wsi prawdziwej spółdzielczości, opartej na wzorach przedwojennych. – Nasze stowarzyszenia przerabiają mentalność chłopa na mentalność obywatela – mówi Alina Kozińska. – Rozwój gminy zaczyna się od tego, że ludzie chcą coś razem dla siebie zrobić. To jest zawsze dobry początek. Tekst i zdjęcia:
|