ma status
organizacji pożytku publicznego (OPP).
Pomóż nam ratować i wspierać
małe wiejskie szkoły -
przekaż FIO 1,5 procenta podatku.
Nasze konto:
93 1020 1026 0000 1502 0382 2558
Małe Szkoły – jak to było |
wtorek, 15 sierpnia 2006 17:41 |
Autorka: Alina Kozińska-Bałdyga Zimą roku 1999/2000 przedstawiciele 4 organizacji pozarządowych zostali zaproszeni do MEN na spotkanie, na którym minister Irena Dzierzgowska przedstawiła program Mała Szkoła. Była to jednocześnie propozycja nawiązania bliższej współpracy i powierzenia realizacji tego programu którejś z tych organizacji. (fot. szkoła w Maziarzach Starych)
Momentalnie podjęliśmy decyzję – wchodzimy w to. Jesteśmy gotowi zostać głównym partnerem ministerstwa w realizacji programu "Mała Szkoła". Trudno jest opisać nasze uczucia z tego niezwykłego spotkania. Ogromna radość, zaskoczenie, świadomość tego, że otwierają się przed naszą organizacją niezwykłe perspektywy. Ale najważniejsze było to, że wiedzieliśmy, że to jest przełom i otwarcie się zupełnie nowych możliwości rozwiązania problemu małych wiejskich szkół. Warto podkreślić niezwykłość tej sytuacji, bezprecedensowej w kontaktach pomiędzy władzami państwa a organizacjami pozarządowymi. Nigdy jeszcze w naszej historii żadne ministerstwo nie powierzyło realizacji swojego programu organizacji pozarządowej. I nie dało tak ogromnej możliwości wpływania na to, co się w tym programie wydarzy. Chwała Ministerstwu Edukacji Narodowej za to! Jest to historyczny przykład realizacji konstytucyjnej zasady pomocniczości organów wyższego rzędu wobec tych niższych. Oby całe państwo wzięło przykład z MEN, tworząc odpowiednie warunki do funkcjonowania organizacji pozarządowych. Wtedy rozwiązywane zaczną być problemy dotąd nierozwiązywalne i Polska rozwinie się w niezwykły sposób. Byliśmy niezwykle dumni, gdy w lutym na stronach internetowych prezentujących program "Mała Szkoła" pojawiła się nazwa naszego biura – Centrum Inicjatyw Oświatowych. Teraz, gdy patrzymy z perspektywy blisko roku na tę współpracę warto podkreślić, że cały czas spotykaliśmy się z ogromną życzliwością i pomocą wszystkich pracowników ministerstwa. I nie była to jedynie rutynowa działalność, ale właśnie głębokie zaangażowanie osobiste. Dziękujemy za nie. Mogliśmy jednocześnie z bliska przyjrzeć się działalności ministerstwa, temu jak trudno pracuje się ludziom w instytucji rządowej, która wprowadza tak wielkie i głębokie reformy. Ile mają ograniczeń i stresów. My stresów pewno mamy również dużo, ale łatwość i wolność decyzji rekompensuje niepewność jutra. Od lutego 2000 roku, daty ogłoszenia programu Mała Szkoła na stronach internetowych telefon dzwonił bez przerwy. W ciągu kilku miesięcy zgłoszono do nas 287 inicjatyw rodziców, nauczycieli, samorządowców pragnących uratować swoją szkołę. Za tymi inicjatywami byli ludzie, którzy podejmowali często największe wyzwanie swojego życia. Poświęcali nie tylko czas, własne pieniądze, ale bywa, ze stawali nawet w sytuacji zagrożenia własnej pracy i bytu rodziny. Walka o szkołę wymagała czasem prawdziwego heroizmu. Nie było czasu na pilotaże, badania, decyzje trzeba było podejmować natychmiast. Jakie przygotować materiały, jak ustawić program, co mówić, gdy ludzie zadają tak wiele i tak różnych pytań? Czułam się jak uczestnik wielkiej akcji ratowniczej prowadzonej w tych wszystkich wsiach. Dysponowaliśmy bardzo małymi środkami – paru wolontariuszami z nieocenionym Marcinem Stelmachem, który opuszczał swoje stanowisko tylko na zawody dla wózkowiczów i Januszem Radwanem, który czas emerytury poświęcał sprawie społecznej. W sytuacjach najtrudniejszych dzwoniłam do profesora Andrzeja Janowskiego, by zasięgnąć jego rady, lub po prostu się wyżalić. Biuro funkcjonowało dzięki prywatnym sponsorom z nieoceniona firmą „Dworek Polski" i moją Matką na czele. Nie sposób wymienić wszystkich, którzy nam pomagali. Od czerwca zaczęliśmy dostawać dotacje z Ministerstwa Edukacji Narodowej na prowadzenie badań, przygotowanie materiałów i zorganizowanie VI Forum Inicjatyw Oświatowych. I szukaliśmy sponsorów. Wszystkie strategiczne decyzje podejmowaliśmy z Przemkiem przy herbacie. Gdy odwiedzający nas goście (a bywali wśród nich i wójtowie zajeżdżający najnowszym modelem BMW) z zaskoczeniem przyglądali się jak wygląda Centrum Inicjatyw Oświatowych, nasze bardzo skromne biuro w piwnicy prywatnego domu, z dumą mówiliśmy – wszystko co najlepsze rodzi się w Polsce w podziemiu. Wiedzieliśmy bowiem, że mamy niewyobrażalne szczęście i zaszczyt wspierać tworzący się najważniejszy program reformy oświaty i najważniejszy program rozwoju wsi. Obydwoje przypominaliśmy sobie czasy styropianu i studenckich działań z 1980/81 roku. I może dlatego tak łatwo przychodziło nam podejmować decyzje. Świadomość wagi spraw dawała nam motywację do działania. Już na początku zdaliśmy sobie sprawę z tego, że to, co się właśnie zaczyna dziać na wsi w związku z walką o szkołę jest tak na prawdę walką o wieś i o demokrację w Polsce. To nasi rozmówcy mówili w telefoniczną słuchawkę – "Zamknięto nam bibliotekę, zlikwidowano klub i przedszkole, teraz zamykają szkołę. Pozostaje nam sklep z alkoholem i przystanek autobusowy". Mówili też "Wieś bez szkoły umiera, walczymy o naszą wieś". W telefoniczną słuchawkę skarżyli się ludzie lekceważeni przez samorząd, który sami sobie wybrali. Kobiety mówiły "Nie po to rodziłam dzieci, by mi wójt decydował o nich". Ale dzwonił i wójt i mówił o swojej odpowiedzialności za budżet gminy, o konieczności podejmowania trudnych decyzji – szkoła czy droga. O tym, że musi być sprawiedliwy dla wszystkich szkół. Nie może pozwolić na otwarcie jednej, jeśli zamknął jeszcze dwie inne. Dzięki tym rozmowom zrozumieliśmy dramatyzm sytuacji. Władze samorządowe w konflikcie o szkołę postawione są po drugiej stronie barykady – przeciwko własnemu społeczeństwu. Nie ma znaczenia to, że może uda im się przekonać mieszkańców jakiejś wsi do pokojowego zamknięcia szkoły. Zamykając szkołę zawsze działają przeciwko tej konkretnej wsi. Skazują ją na degradację. Bardzo dokładnie pamiętam słowa Piotra Zgorzelskiego, przewodniczącego Rady Gminy Bielsk, gdy mówił, że mu mózg odebrało, gdy chciał szkoły zamykać, aby drogi budować. Dopiero koleżanka radna myślenie mu przywróciła, gdy powiedziała, że szkoły są ważniejsze od dróg. Bo mądrzy ludzie to i ścieżką do Europy dojdą, a głupim to i autostrada potrzebna nie będzie. Od tej chwili wiedział, że mu żadnej szkoły nie wolno zamknąć. A drogi można budować wspólnie z mieszkańcami czynem społecznym, tak jak to dawniej na wsiach bywało. Warunek jest jeden – umiejętność współpracy z ludźmi. Wspierania ich własnej naturalnej aktywności. Nie działania przeciwko ludziom, ale z ludźmi. Można nawet najmniejszą aktywność ludzką wesprzeć i wtedy może ona rozkwitnąć. Ale bez tej własnej, oddolnej aktywności żadnymi działaniami z zewnątrz nic się nie zmieni. Konflikt o szkołę i protesty rodziców chociaż tak kłopotliwe dla gminy, są wielkim kapitałem, jakim gmina dysponuje. Są bowiem przejawem aktywności. Jeśli się im pomoże, a przynajmniej nie przeszkodzi, to dzięki tym ludziom i ich energii najpierw wieś a potem cała gmina może się rozwinąć. Trzeba tylko nauczyć się wykorzystywać potencjał ludzki i współpracować. Od naszych telefonicznych rozmówców uczyliśmy się wiary w konstytucję i w to, co w niej zapisano. Tu już nie chodzi tylko o uratowanie jednej czy drugiej szkoły, o uratowanie jednej czy drugiej wsi przed degradacją. To chodzi o przyszłość całej wsi. O to, czy ci ludzie na samym dole w malutkich wioskach, zapomniani i pominięci w czasie ostatnich 10 lat przemian znajda swoje nowe miejsce i będą mieli szansę rozwoju To jest walka o to, by chłopi przestali czuć się ludźmi drugiej kategorii lekceważonymi przez wszystkich i by stali się prawdziwymi obywatelami. Bycie obywatelem to postawa aktywna, branie swoich spraw we własne ręce, to możliwość decydowania i ponoszenia odpowiedzialności za te decyzje. To nie postawa roszczeniowa – "nam się należy", to odwaga bycia odpowiedzialnym za własna przyszłość. To odwaga bycia wolnym człowiekiem. Dzięki tym rozmowom zrozumieliśmy, że jest to walka o prawdziwą demokrację i ludzką godność. I o to, by władza była służbą publiczną, byciem do dyspozycji wszystkich, a nie budowaniem własnej siły. "Kto chce być pierwszym, niech będzie ostatnim". Myślę, że najważniejszą decyzją wyznaczającą dalsze perspektywy podjętą na samym początku realizacji programu Mała Szkoła było to, że promowany był wariant prowadzenia szkoły przez stowarzyszenie utworzone przez mieszkańców wsi. Chociaż prawo mówiło o możliwości prowadzenia szkoły przez różne podmioty – organizacje pozarządowe, osoby fizyczne a nawet firmy. Ale tylko wariant umocowania szkoły na stowarzyszeniu, choć dużo trudniejszy na początek, daje szansę stworzenia trwałych podstaw instytucjonalnych dla szkoły i to w taki sposób, iż istnienie szkoły zależy w największym stopniu od lokalnej społeczności. W niesłychanym tempie opracowany został wzorcowy projekt statutu takiego stowarzyszenia. Miało to być stowarzyszenie zakładane przez wieś lub wsie, z których dzieci uczęszczają do danej szkoły. Stowarzyszenie to w swoich celach statutowych miało wszystkie możliwe działania służące rozwojowi wsi – począwszy od prowadzenia szkoły, poprzez wszystkie inne działania na rzecz dzieci, młodzieży, osób dorosłych, starszych i niepełnosprawnych, po sprawy infrastruktury, ubezpieczeń i działalności gospodarczej. Wszystko w jednym. Takie rozwiązanie jest uzupełnieniem reformy administracyjnej, która daje osobowość prawną i wszystkie uprawnienia gminie. Jest to postawienie na niższą formę organizacji społeczeństwa – wieś, sołectwo. Wynika z faktu, że to wspólnota sąsiedzką jest najbardziej naturalną formą samoorganizacji społeczeństwa. Danie jej możliwości zorganizowania się w stowarzyszenie posiadające osobowość prawną jest budowaniem „drugiej nogi demokracji". Samorząd terytorialny oparty na gminie jest "kulawy". Ma bowiem wmontowany mechanizm destrukcyjny, korupcjogenny i budujący pozycję wójta niejako wyrastającą z potencjalnych konfliktów pomiędzy poszczególnymi wsiami. Dlatego opracowany komplet materiałów zachęcał do zakładania stowarzyszenia. Bardzo szybko z ust wielu zainteresowanych uzyskaliśmy potwierdzenie słuszności wyboru takiego wariantu. I pochwałę tego, że stowarzyszenia mają szerokie cele. Najwspanialsze było to, że Stowarzyszenie tworzone przez wieś Brąchnówko w statucie przygotowanym bez naszego udziału opierało się na analogicznym myśleniu. Zapisanie tak różnych i tak wielu spraw w statucie daje możliwość rozwoju w bardzo różnych kierunkach. Przy tym nie zmusza do robienia tego, czego się nie chce w danej chwili podejmować. Najpierw protestowali przeciw zamknięciu szkoły, teraz prowadzą własne Małe Szkoły. Z blisko 2 tysięcy szkół zlikwidowanych w ciągu dwóch lat uratowano 52. Przedstawiciele tych szkół i inne małe wiejskie szkoły przeznaczone do likwidacji spotkają się w dniach 2–3 grudnia w gmachu Sejmu RP na VII Forum Inicjatyw Oświatowych. Uczestnicy spotkania wymienią się doświadczeniami jak założyć stowarzyszenie i szkołę, zmniejszyć koszty jej utrzymania i jednocześnie podnieść jakość nauczania, jak uczynić ze szkoły ośrodek edukacji i rozwoju dla całej wsi. Doświadczenia z wprowadzania programu Mała Szkoła wskazują jednoznacznie, że program przekazywania małych szkół do prowadzenia stowarzyszeniom założonym przez rodziców i mieszkańców wsi jest najważniejszym elementem wprowadzanej reformy oświaty. To prawdziwa rewolucja na wsi, która może uczynić z najmniejszych, dotychczas zapomnianych szkół, najlepsze placówki w Polsce. A z beznadziejnego wegetowania chłopów na wsi aktywne i twórcze życie ludzi odpowiedzialnych za przyszłość swoją, swoich rodzin i lokalnych wspólnot. Warszawa, grudzień 2000
Do pobrania:Alina Kozińska-Bałdyga - Małe Szkoły – jak to było. Materiał z VII Forum Inicjatyw Oświatowych "Mała szkoła - wielka szansa" (2–3.12.2000)
|